Ten Nowy Rok coś nas nie rozpieszcza. Szczerze, liczę dni do końca stycznia mając nadzieję, że luty będzie lepszy. W środę wieczorem Karol narzekał na brzuch a w nocy zaczął wymiotować. Rano zmierzyłam temperaturę i ledwie 37,1 stopni. Podałam środki przeciwbólowe i elektrolity. Wymioty ustały ale ból nadal doskwierał. W piątek pojechaliśmy do szpitala ale niestety nie było możliwości wykonania USG więc odesłano nas do domu z dobrymi radami: podać czopek glicerynowy, podać środki rozkurczające, może lewatywa... a rano jak będzie czynne USG proszę przyjechać koniecznie. W domu powróciły wymioty więc rano szybko do szpitala. Temperatura dała się we znaki i kilometr dalej "ja mu gaz, a on zgasł" - zamarzło paliwo w baku. Doczłapałam do Małgosi, która nie wiele myśląc odpaliła swoją "cytrynkę" i zawiozła nas do szpitala. Na miejscu wymacali, zrobili USG i zostawili w szpitalu. Otrzymałam do ręki dokument z wynikami z prześwietlenia i oczywiście jako laik odczytałam " ble, ble, ble płyn, ble, 8mm, ble, ble otrzewnowy, ble, wyrostek robaczkowy ... " Małgorzata wzięła w swoje dłonie i jako Piguła przełożyła z lekarskiego na nasze: " Jest źle!!!" No i się zaczęło.
Godzinę po przyjęciu temperatura 38,5, pięć godzin później odbył się zabieg chirurgiczny a po nim przyszedł lekarz i powiedział: " Pani syn miał zapalenie ropne spowodowane rozpadem zgniłego wyrostka robaczkowego, który w jego przypadku był usytuowany w nietypowy sposób. Wyrostek się rozpadł na części a one przywarły do jelit powodując zakażenie. Wszystko zostało oczyszczone."
Dzięki Bogu już po wszystkim i powoli wraca do zdrowia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz